środa, 12 listopada 2014

kąpiele błotne i 35 kilometrów na nogach!

/Ludzie, nie sprzedawajcie swych marzeń!
Nie wiadomo co się jeszcze wydarzy - w Waszych snach.
Może taka mała chwila zadumy,
sprawi, że te marzenia pofruną jeszcze raz/


Wróciłam z wyprawy w Gorce. Z mojej pierwszej plecakowej wyprawy. Obudziłam się godzinę temu całkiem zdziwiona, że za moim oknem nie ma Tatr. Z bólem całego ciała, z nową energią i chęcią do działania. 



DZIEŃ 1. trasa: TUTAJ
 Wyruszyliśmy w sobotę ok 4 rano pociągiem do Krakowa a potem Szwagropolem do Kilkuszowej. Z tej małej wioski na trasie zakopianki wyruszyliśmy do Schroniska na Maciejowej (852 m.n.p.m), zachaczając jeszcze o schronisko na Starych Wierchach. W sumie szliśmy od ok. 12 do 18-19 (w każdym razie pod koniec było już całkiem ciemno).  Gdy wyszliśmy z autokaru pogoda nie dopisywała. Było wilgotno, pochmurno i zimno. W sumie widoków nie było żadnych ponieważ niskie chmury i ogromna mgła zakryły wszystko. Bardzo obawiałam się tego pierwszego dnia, że za dużo rzeczy napakowałam, ale okazało się, że plecak mam na styk - nie lekki ale też nie ciężki. Szło mi się bardzo dobrze oprócz pierwszego ostrego podejścia (asfaltem ;/) i uwaga.... tytułowej kąpieli błotnej :) jakieś 200-300 m przed Schroniskiem na Starych Wierchach wlazłam w największe błoto w okolicy - lewą nogę po kolano :) ale twardo się nie rozpłakałam! Byłam raczej zdziwiona, że to błoto tam było! W Schronisku szybko się przebrałam i umyłam a potem przy herbacie (lub/i przy piwie) śmiałam się z mojej przygody. Było miło, ciepło i przyjemnie ale było trzeba wyruszać do naszego schroniska docelowego. Gdy zrobiło się ciemno, zrobiło się też wesoło. Schronisko na Maciejowej jest położone pod górą więc mieliśmy zejście, dość ostre jak na noc i śliskie. Oj było trzeba uważać! (Niestety z tej trasy mało co widzialam, ale następnego dnia cofaliśmy się do schroniska na Wierchach więc potem opowiem co i jak). Gdy zobaczyliśmy światła schroniska bardzo się ucieszyliśmy. Ja na wizje jedzenia i ciepła, Grześ zapewne na wizje piwa (jak i cała reszta 28 osobowej ekipy). Gdy już wszyscy zjedli i odpoczęli poszła w ruch gitara i chwila na rozmyślanie. Było cudownie! Pierwszy męczący ale przyjemny dzień!

poranny widok z okna, ze schroniska na Maciejowej


DZIEŃ 2. trasa: TUTAJ

Pobudka o 8 rano. Mgły jeszcze nie opadły, chmury wciąż nisko ale coś było widać. Miałam nadzieję zobaczyć moje ukochane Tatry tego dnia no ale niestety się nie udało. Szybka i krótka toaleta następnie obowiązkowe śniadanie i ciepła herbata. Następnie wykruszenie błota z moich spodni, butów oraz bluzy (spodnie i bluza były praktycznie do zera wyczyszczone a butów nie było sensu czyścić bardzo ponieważ i tak zaraz sie obłociły) Znowu przygrywała nam gitara a my leniwie patrzyliśmy jak robi się coraz ładniejsza pogoda. No niestety kiedyś było trzeba schować gitarę i wyruszyć. Toteż po 9 rano uczyniliśmy. Mieliśmy dojść do Turbacza. Najpierw cofnęliśmy się do Starych Wierchów. W końcu zobaczyłam tę trasę za dnia. Okazało się, że mijaliśmy miejsce upamiętniające śmierć motocyklisty. 

pomnik upamiętniający śmierć motocyklisty
na Turbacz! ubłocona aczkolwiek szczęśliwa!
Jak widać na powyższym zdjęciu pogoda dopisywała. Było ciepło (potem się przebierałam z tej koszulki), słonecznie, plecak przestał ciążyć :) na Starych wierchach zjedliśmy co nieco, pośpiewaliśmy i obkupiliśmy się w pyszne oscypki (jeden za 1 zł!) od miłego pana. Potem ok 1,5 h marszu podczas którego zwolniłam bo zaczynałam się męczyć. Od schroniska była wyrypa, ale do przejścia. Najgorsze było błoto, które było trzeba omijać. Mijając lasy, połoniny dotarliśmy do polany, na której zarządzony był dłuższy postój. No i znowu gitara, mały dopalacz (]:->) i tańce! 

lenistwo!





zatańczymy się w sobie do lata

No i znowu czas w drogę! Musze przyznać, że trasa na Turbacz bardzo mi się podobała. Jedyne co mi przeszkadzało to jeżdżący motorzyści (na crossach? nie wiem, nie znam się) przed którymi co jakiś czas musieliśmy umykać. No i... błoto! A po drodze, na szczycie Obidowca spotkaliśmy o taki o pomnik:

Obidowiec. Katastrofa lotnicza z '73 r.
Maszyna transportowała chore dziecko, któremu na szczęście nic się nie stało. Imię i nazwisko ofiary widocznej na śmigle to matka dziecka. W końcu dotarliśmy do schroniska a powitał nas taki oto widok:
  
Dla ślepych - Tatry, nasze Taaatry :D w końcu!! A w schronisku standard - mycie, jedzenie i śpiew do nocy. 

DZIEŃ 3:

Dzień ten był dniem "wolnym". Część grupy wybrała się na Gorc, część poszła innymi trasami a część się leniła w schronisku. Ja z Grzesiem wybrałam się na spacer na Polane Jaworzyne Kamieniecką, z której roztacza się ponoć najpiękniejszy widok z całych Gorców oraz stoi kapliczka Bulandowa. Spacer miły. Najpierw zeszliśmy na Hale Wzorcową (taka, na której pokazane jest jak wypasa się owce),  z której roztaczał się piękny widok na Tatry, następnie przystanęliśmy przy źródełku miłości i szliśmy dalej. Trasa bardzo fajna na krótki spacer. Mnie 3 dnia zaczęły boleć nogi i byłam ogólnie zmęczona więc nie było sensu porywać się na jakieś wielkie góry. W końcu to ma być przyjemność a nie wyścig (chociaż ścigałam się ze swoją wytrzymałością fizyczną i psychiczną :)). Parę zdjęć ze spaceru:

takie smutne widoki często można zobaczyć w Gorcach

polana Jaworzyna Kamieniecka

ładne razem!

bezsensowne te chodniczki, które widać na 2 planie. Bardzo niewygodne!
Schronisko na Turbaczu (a właściwie pod Turbaczem)

Po powrocie zjedliśmy obiad, wypiliśmy herbatę podziwiając panoramę i ruszyliśmy na najwyższy szczyt Gorców - Turbacz, aby podziwiać z niego zachód słońca. Od schroniska na szczyt jest jedynie 10 minut.

szczyt! 1310 m.n.p.m

dla takich chwil warto walczyć!


DZIEŃ 4. trasa: TUTAJ

 Pora wracać. Po co? Do czego?  Było smutno, było niechętnie, było tak źle. Trasa ciężka bo z górki a to zawsze bardziej męczy. Były ostatnie spojrzenia na Tatry i... i im niżej tym smutniej. I wszystko wraca do nas, problemy, proza życia codziennego. Eh. A góry zobacze pewnie dopiero w maju...
Wracaliśmy do Nowego Targu. 14 kilometrów z buta. W sumie 10 bo ostatnie 4 to asfalt a akurat jechał mpk to nas wziął na rynek. Co to za przyjemność asfaltem drzeć? Żadna. Więc wróciliśmy. Szwagropolem do Krakowa z Krakowa pociągiem do Rzeszowa.

tuptup w dół z taką panoramą.

ostatni rzut oka...

chmury jak jeziora w dolinach...

owce <33




 A teraz jestem już u siebie. Zamiast Tatr z okna widze pomarańczową ściane domu sąsiada. Zamiast świeżego powietrza smród miasta, zamiast spacerów po lesie to mam pks na zajęcia. Eh. no nie lubie tych kilku dni zaraz po powrocie. Zwłaszcza, że na tym wyjeździe pokonałam swoje lęki i udowodniłam sobie, że potrafie, że mogę! Ok 35 km pokonanych na nogach z plecakiem na plecach! Czy można czegoś chcieć więcej? Czuje w sobie siłe i taką ogromną moc do działania! Czuję, że mogę wszystko. Tylko wolałabym to "wszystko" przy gitarze, kubku herbaty gdzieś w górskim schronisku zdala od problemów...

A wam jak udał się listopadowy weekend?

Pozdrawiam!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz